Inwestor na wakacjach, czyli jak zarobić na souvenirach?
- Utworzono: poniedziałek, 09, lipiec 2012 17:00
Kilka lat temu Andrzej Pilipiuk, znany pisarz-fantasta, twórca postaci Jakuba Wędrowycza, opublikował felieton, w którym zastanawiał się nad tym, w jakie aktywa najlepiej inwestować. Tekst utrzymany był w żartobliwym tonie, niemniej zawierał także poważne, a nawet bardzo gorzkie refleksje.
Autor przeanalizował losy kilkunastu lokat kapitału (takich jak banknoty, ziemia rolna, nieruchomości, złoto, klejnoty, konserwy czy dzieła sztuki) na przestrzeni wieków, a także w odniesieniu do możliwych scenariuszy w przyszłości. Końcowy wniosek był taki, że nie istnieją dobra, które zawsze będą miały wysoką wartość. Można sobie wyobrazić okoliczności, w których konserwa mięsna znaczy dla kupujących znacznie więcej niż sztabka złota… Cóż dopiero mówić o papierowym (czy wręcz wirtualnym) pieniądzu bez pokrycia, jakiego dziś pełno!
Czy to wszystko znaczy, że nie istnieje nic, w czym warto byłoby „magazynować” nasze pieniądze? No cóż, wymienione wyżej „dzieła sztuki” to wcale nie najgorsza inwestycja. Zakładamy przecież, że o ile tylko nie dojdzie do jakiejś globalnej katastrofy, to ludzie w dalszym ciągu będą nadawać wysoką wartość temu, co piękne i rzadkie. Obrazy, rzeźby, drogie stroje, elegancko wydane książki, szlachetne kamienie - wszystkie te przedmioty osiągają czasami niebotyczne ceny.
No tak – powie ktoś – ale przecież ja nie jestem specjalistą od rynku dzieł sztuki. Słabo się na tym znam, a poza tym jestem skromnym inwestorem z rynku NewConnect, nie mogę myśleć o zakupach opiewających na miliony czy choćby setki tysięcy (euro, dolarów, złotych – przy tych rzędach wielkości nie ma to aż tak dużego znaczenia).
W porządku. Nikt jednak nie mówi, by z impetem wkraczać w świat domów aukcyjnych i renomowanych galerii. Potraktujmy zakup dzieł(k)a sztuki jako połączenie przyjemnego z pożytecznym. Ot, rodzaj wakacyjnego urozmaicenia. Dlaczego wakacyjnego? Przede wszystkim dlatego, że wielu z nas wyjeżdża latem do innych krajów, zarówno europejskich, jak i egzotycznych. To świetna okazja, by coś z tych krajów przywieźć.
Z czego wynika cena danego dobra? Z popytu i podaży, można rzec. No właśnie. Cena osiąga apogeum w sytuacji, gdy popyt jest spory, a podaż niewielka. Założyliśmy wstępnie, że popyt na dzieła sztuki (ale także przedmioty rękodzielnicze czy klejnoty) nie jest czymś niezwykłym. Z drugiej strony, dzieła te muszą być dostatecznie rzadkie, wyjątkowe. Niekoniecznie chodzi tu o rzadkość w skali całego świata – na początek wystarczy, że będą rarytasem w naszym rodzinnym kraju.
Trudno podać uniwersalną receptę na trafiony zakup wakacyjny. Trzeba liczyć się z tym, że kraje chętnie odwiedzane przez turystów obfitują w niebywałą ilość bazarowej tandety, której egzotyka zasadza się na… pochodzeniu z Chin. A konkretniej: z jakiejś wielkiej, chińskiej fabryki gadżetów i świecidełek. Nierzadko podobne „graty” znajdziemy w polskim centrum handlowym.
Przed wyjazdem do danego państwa warto zainteresować się tym, co stanowi o jego specyfice i jak odróżnić przedmiot wartościowy od masowej produkcji. Wenecja słynie na przykład z masek karnawałowych i wyrobów szklanych („szkło weneckie”), koronek i kapeluszy. W Grecji kupić można autoryzowane przez Muzeum Narodowe repliki zabytków (wykonane na miejscu w oparciu o muzealne oryginały, a nie w Szanghaju czy Chengdu). Oczywiście w Chinach także można natrafić na cenne przedmioty – na przykład na piękne wyroby ceramiczne. Zwróćmy też uwagę na to, że niektóre przedmioty mają wysoką wartość samą w sobie, choć nie wiążą się bezpośrednio ze sztuką czy rzemiosłem danego kraju. I tak np. w jakimś azjatyckim czy afrykańskim kraju natrafić możemy na cenny rubin, szmaragd czy inny kamień szlachetny.
Bardzo istotne jest to, gdzie w danym kraju najbardziej opłaca się kupować pamiątki. Oczywiście mówiąc o „opłacalności” nie mamy na myśli najniższej ceny, bo to może oznaczać także najniższą jakość, a przecież chcemy ulokować parę groszy w czymś wartościowym. W gorących rejonach (Afryka, Indie, Indochiny etc.) życie w dużej mierze toczy się na ulicy. Obowiązkowym miejscem są bazary i targowiska staroci, choć trzeba pamiętać o tym, że „chińszczyzna” mogła i tam dotrzeć…
Nie zapominajmy o obyczajach mieszkańców. Ważna jest to, jak miejscowi podchodzą do targowania się. W wielu państwach targowanie się uchodzi wręcz za obowiązek klienta – ten, który pragnie uchodzić za znawcę, po prostu musi się targować. Inaczej musi liczyć się z utratą szacunku sprzedawcy i przede wszystkim z tym, że słono przepłaci.
Targujemy się np. w Turcji, Tunezji, Malezji, Tajlandii czy Egipcie. W Norwegii natomiast nie jest to mile widziane. No cóż, to chyba kwestia różnicy między ruchliwym, rozgadanym południem, a bardziej stateczną północą. Niskie temperatury gaszą temperament, a wysokie go rozbudzają. I tak np. w krajach arabskich czy azjatyckich sprzedawcy potrafią być niezwykle wręcz natarczywi. Wtedy trzeba się zdecydować: albo kupujemy (po drodze obowiązkowo kłócąc się o cenę), albo demonstracyjnie okazujemy brak zainteresowania. Jeśli bowiem po dłuższych dywagacjach ostatecznie zrezygnujemy z zakupu, to narazimy się na bardzo niemiłe słowa i spojrzenia. Oby tylko słowa i spojrzenia…!
Naszą ambicją jest zakup czegoś, co będzie ozdabiać nasze mieszkanie lub biuro, a w razie czego będzie mogło zostać legalnie sprzedane. Nie chcemy mieć kłopotów z prawem, to oczywiste. Z tego powodu powinniśmy zwracać uwagę na to, czy będziemy mogli legalnie wywieźć dany towar z obcego kraju. Problemem mogą się okazać np. fragmenty autentycznych zabytków (zwłaszcza w Egipcie!) czy przedmioty sporządzone z roślin i części ciał zwierząt zagrożonych wyginięciem. Kwestię tych ostatnich reguluje m.in. konwencja CITES, podpisana przez Polskę. Konwencja ogranicza obrót m.in. produktami wykonanymi ze skóry węży, krokodyli i wielorybów, wyrobami z kości słoniowej i rogu nosorożca czy koralowcami. Lista jest znacznie dłuższa. Największe problemy pojawią się w przypadku transportu żywych zwierząt egzotycznych. Oby więc nie strzelił nam do głowy pomysł sprowadzenia do Polski np. koali…!
Na koniec podkreślmy raz jeszcze, że czym innym jest rozpoczęcie systematycznego lokowania pieniędzy w dziełach sztuki i innych dobrach kultury, a czym innym okazjonalne przywiezienie pamiątek, z których każda warta będzie od kilkunastu do kilkuset złotych. Wejście w rynek dzieł sztuki wymaga solidnej wiedzy i obycia. Co więcej, jeśli przejedziemy się na zakupie taniego bibelotu na kairskim targowisku, to w najgorszym razie stracimy parę groszy i zagracimy mieszkanie. Jeśli natomiast wydamy tysiące czy miliony na obraz, który okaże się falsyfikatem lub po prostu nisko wycenianą (przez znawców) tandetą, to wówczas… No cóż, nie zaprzątajmy sobie tym głowy w czasie wakacji! A souveniry kupujmy – byle z głową.
Reklama AEC
Reklama NEWWEB
- Obroty
- *
- Wzrosty
- Spadki